niedziela, 6 września 2009

lubię siedzieć w domu.



Ok, lato się skończyło. Było spokojniej niż rok temu (czytaj: dużo mniej piłem). Zaliczyłem openera i offa, z miażdżącym zwycięstwem tego drugiego. W moje urodziny zaśpiewał Jeremy Jay (co z tego, że rozczarował?), zgodnie ze swoją cichą obietnicą nie słuchałem już tak maniakalnie shoegeaze'u, na rzecz innych "smęciarzy". "Lubię ballady" - tak w skrócie można powiedzieć o najnowszym okresie mojej muzycznej edukacji. W zasadzie, to już się zaczęło jesienne cipienie. Zimne wiatry, ciemno w pokoju, pedalska muzyka i lektura. 100 % pretensjonalności - to hasło na najbliższy sezon. A odnośnie lata, to w warunkach stricte imprezowych, bo ciepły kraj, dziesięciodniowy turnus, alkohol na balkonie - duży progres. Zamiast electroclashu i remiksów innych remiksów, usta w winie maczaliśmy przy akompaniamencie Nico, Grizzly Bear i Davida Bowie'go. Klasa, szacun i porcys na wakacjach. To w założeniach miał być blog o muzyce, ale moja niekonsekwencja nie pozwala regularnie rozpisywać się o nutkach. Ok, spróbuję. Odkryłem bardzo przyjemny zespół, zapewne już szerzej znany - Lotus Plaza. Coś jak skrzyżowanie Animal Collective z Deerhunterem. Plus bardzo fajna okładka. To tyle. Acha, bardzo się cieszę, że nie pojechałem na orange fest. Siedzenie w domu rules!

2 komentarze:

karutek. pisze...

rules!
wg mnie lato jednak na hardkorze i żal mi, że się konczy. Ale moze jesienny wysyp koncertów mi to osłodzi.

Charles Dodgson pisze...

hardkory owszem, ale bez moralniakow co weekend!